W szkole uczyliśmy się interpretować dzieła literackie w jeden odgórnie narzucony sposób. Mieliśmy zobaczyć w nich to, co trzeba zobaczyć. Reszta była mniej istotna albo nieistotna w ogóle.
Okrutnie to ograniczające, męczące i krępujące, bo jeśli odważyliśmy się uzewnętrznić podczas wypowiedzi ustnej przy całej klasie, podzielić się tym, co dana książka w nas poruszyła, co nam uświadomiła, do jakiej refleksji nas skłoniła, mogliśmy się spotkać z niezrozumieniem. Poza tym książki są do czytania, a nie do mówienia o nich. Oczywiście jeśli ktoś chce porozmawiać na ich temat, wspaniale, ale to opcja, a nie przymus. W szkole zaś byliśmy zmuszani do wypowiadania się o omawianych utworach.
Fajnie też mieć wybór, czytać to, na co ma się ochotę, a nie to, co ktoś wybrał za nas. No i móc odłożyć książkę na półkę, kiedy okaże się nietrafiona.
Nic więc dziwnego, że książki należące do kanonu nie rozbudziły w nas miłości do czytania. Nic więc dziwnego, że tych dzieł czytać nam się zwyczajnie nie chciało i nadal nie chce. Ba! Niczego nam się czytać nie chce! Dlatego napisałam tę książkę. Chciałam opowiedzieć Wam o literaturze nie tak, jak robi się to w szkołe. Chciałam pokazać, że z tych samych nudnych lektur da się wyciągnąć o wiele więcej, niż może się wydawać. Starałam się udowodnić, że warto do nich wrócić, by odkryć je na nowo, bez pośpiechu i ryzyka, że zawalimy kartkówkę z treści.